Zwyczajny dzień na Punta Cana
Osiemnaście zdjęć z pierwszego dnia moich pierwszych wakacji od ponad roku. Jeszcze więcej niż poprzednio i jeszcze lepsza jakość niż poprzednio, bo się nauczyłem paru sztuczek. I śliczne zwierzątka!
Jedno nie zmienia się od lat. Internet. Dawniej musiałem kilometrami biegać do kafejek, licząc, że będzie wolny komputer i w miarę szybki internet, który w ciągu dwóch, trzech godzin załaduje mi moje cudowne zdjęcia w rozdzielczości 640/480. Teraz jest wifi, ale muszę co chwilę modlić się, by działał i umożliwił mi załadowanie zdjęć w dwukrotnie wyższej rozdzielczości. Niestety dziś nikt moich modlitw nie słuchał. Wstałem o 6:33 i z przerwą na śniadanie robiłem plan publikacji na najbliższy tydzień, obrabiałem fotki, ale to było nic. Trzy godziny potrwało zanim załadowały się wszystkie. Kiedy będziecie skrolować jedno pod drugim, zadumajcie przez moment, że u mnie dochodzi godzina 16:00, a ja dziś nawet na śniadaniu nie byłem….
W sumie to nie jest wielki powód do narzekań, bo uwielbiam tę robotę i jestem w pełni szczęśliwy, kiedy mogę wrzucać na bloga najciekawsze zdjęcia.
Wiem, że dla dobra tekstów na bloga powinienem udać się w jakiś rejs, pójść tam, gdzie mieszkają tubylcy i zrobię to, ale najwcześniej w połowie tygodnia. Jest mi tu tak dobrze, tak wygodnie, a czas leci tak szybko, że w ciągu trzech dni nie znalazłem jeszcze okazji, by udać się brzegiem oceanu. Ba, nie znalazłem nawet okazji, by zwiedzić cały teren hotelowy. Dzisiaj już niewiele zdziałam, bo zaraz zrobi się ciemno. Tutaj noc zapada momentalnie w okolicach 18:00. Za chwilę pewnie udam się coś zjeść, potem na saunę i ani się obejrzę, a zalegnę zmęczony w łóżku. A tak poza tym to bardzo mi miło, że ten tekst przeczytałaś, bo to oznacza, że zajrzałaś tutaj w sobotni wieczór bez przymusu. Tekst na FB zajawię dopiero jutro. Czuj się jak premium-czytelnik! Punta Cana, przy pierwszym wrażeniu, przypomina mi Meksyk. Jest tu doskonałe powietrze, takie rześkie i bardzo sympatyczni ludzie. Widziałem kilkoro Polaków i jestem z nich dumny. Pełna kultura. Tylko Niemcy jakoś czują się tu jak na dyskotece w remizie, ale co tam. Mnie do szczęścia tu nic nie potrzeba. Ani ludzi, nie pogody. Muszę tylko zebrać siły przed najważniejszym rokiem w moim blogowym życiu. I zrobić zdjęcie flamingowi en face.